Bania

Bracie nawet nie wiesz jakie były jaja! Zresztą można się tego było spodziewać. Pojechaliśmy do Małego, na banię. Czasami spotykamy się u niego. W takim naszym gronie. Kasza, Mały i ja. Czasami jeszcze Paweł, Witek albo Gonzo. Ale on rzadko. Dla niego za dużo gadamy, a za mało pijemy... Ostatnio jeszcze te dwie pielęgniarki: Misia i Julka. No pojechaliśmy i stary, od razu na wejściu były jaja. Siadamy u małego na kanapie, a wiesz, Kasza dopiero co zaczął coś kręcić z Miśką. Usiadł przy niej i pijemy, ale po paru baniach widzę, że mu prawa ręka znikła gdzieś pod stołem. No, a Misia jakby nigdy nic!
Gadamy o polityce, potem o interesach i znów o polityce. Zeszło na lewicowców. Mały coś tam opowiada o swoim kumplu, z zarządu miasta, a Kasza nagle, jak na niego wsiądzie! Złodzieje i skurwysyny - mówi. Kradną, a jeszcze krew ze Stanu Wojennego maja na rękach! Łapówkarze i oszuści, panie! Nepotyzm i kurewstwo! Mały na to. Co chcesz? Kręcą jak mogą, żeby jakoś wyjść na swoje. To sytuacja i prawo są chore... No i tak się użerają. A tymczasem, widzę, że Witek się powoli dosuwa do Miśki. Ci się kłócą coraz głośniej, a Wiciu objął ja w pół i coś do ucha klaruje. Po pewnym czasie wyszli na balkon i tam sobie gruchają. Chłopaki dalej zacietrzewieni jak jasny gwint - nic nie widza. Zresztą, padła już trzecia flaszka...
Ja tam, wiesz, w cudze sprawy się nie wpierdalam. Potem mi Mały zarzucał, że przecież Kasza to kumpel... Tak! Nawet mój przyjaciel. I co z tego!
Pewien mój koleś, nie chcę ci mówić kto, ale nasz dobry znajomy, kumplował się z jednym znanym kabareciarzem. Mniejsza o nazwisko - czołówka polska. Spotykali się często z żonami, razem wczasy i tak dalej. Aż pewnego pięknego dnia, żona tego jebanego satyryka, zaczęła dawać dupy pewnemu aktorzynie z Warszawki. Taki rzekomy amant. No, nieważne. Ten mój koleś się wkurwił i w imię przyjaźni, zakapował głupią pipę do jej starego. No i co? Tamci są dalej małżeństwem - już ze trzydzieści lat - a on stracił przyjaciela. Nie rozmawiali ze sobą więcej od tego czasu! Krótko mówiąc, ja się nie będę wpierdalał między wódkę a zakąskę!
Poza tym, ja też się wtedy zakręciłem koło tej Julki, wiesz tej kręconej, czarnej. Wyholowałem ja do łazienki i jazda. Coś tam pierniczyła, że nie tu, nie w kiblu... Przecież nie wezmę towara do sypialni Małego, bo by mnie opierdolił! No, w końcu oczywiście uległa i tra la la. Wyjąłem asa atutowego i... znowu zaczęła marudzić, że tak to nie, bo ona panienka jest porządna, ale pękła. Wiesz, as atutowy zawsze bierze! No, tylko raz nie wziął... W trzydziestym dziewiątym, jak bomba pierdolnęła w kasyno!!!
Ale, ad rem! Posuwam ja, a tu wrzaski. Łoskot, szkło się tłucze. Wybiegam z łazienki, biegnę do sypialni. Miśka wrzeszczy, krew jej się leje z ryja. Kasza siedzi okrakiem na tym Witku i leje go po pysku! Złapał go za uszy i wali potylicą o parkiet. Zabiłby gnoja! Odciągamy go z Małym. Witek się zerwał coś tam złorzeczy, poszedł się obmyć do łazienki. Cały parkiet zakrwawiony. Jakby to stara Małego zobaczyła, urwałaby mu jaja! Rozwód bankowy! Mały wściekły: kazał się Witkowi wynosić. Julka płacze - chyba ze strachu, może pomyślała, że też oberwie? Puściłem Kaszę, żeby pocieszyć dziewczynę, a tu Kasza, jeb Miskę znowu w ryło! Ty kurwo - woła! Ty szmato, zdziro pierdolona! Każdemu dupy nadstawisz, tak?! Ja cię...! I znowu jej fangę zasunął. Stary, nos jej złamał!

Pojechali potem na pogotowie. Przyplątała się policja. Ale Miśka honorowa dupa! Zeznała, że ją na ulicy, pod domem, ktoś napadł po ciemku. Teraz jest znowu love. Tylko Miśka ma nosek troszkę przekrzywiony, bo lekarz z pogotowia był też nieźle nawalony i do dupy złożył!
Natomiast ten Witek odgrażał się, że Kaszę dopadnie i się zemści. Tymczasem zemsta dopadła, ale jego! Wyobraź sobie, pojechał na koncerty - on gra u Pękatego. Wieczorem w hotelu, po koncercie, grali jak zwykle w karty. Nagle przylatuje ci bracie Jurek Wolski - perkusista Pękatego i mówi, że w sąsiednim pokoju zabawiają z akustykiem pannę, która jest w siódmym niebie i chętnie odda każdemu co ma najcenniejsze... Witek pomknął jak w dym! Podobno cała kapela siadała. Akustyk, techniczni i nawet kierowca! Była zabawa... No, ale po jakimś czasie okazało się, że dziewczynka jest w ciąży i ma siedemnaście lat! Przyznała się matce do wszystkiego. I, że nie wie czyje dziecko! Matka, to dopiero była przekurwa! Cwaniara! Wzięła dobrego adwokata, sprawdzili wszystko i wszystkich. Witek grał wtedy nie tylko z Pękatym, ale i w orkiestrze Jąkały. Plus nagrania - zarabiał trochę. Adwokat to wyszperał, panienka wskazała pana Witka jako ojca, a badanie krwi nie wykluczyło... Chłopak płaci alimenty jak cholera! Przejebane!!!
Zresztą ja ci powiem... trzeba uważać z dupami! Kiedyś, w Niemczech przyjechaliśmy późno po koncercie do hotelu. Restauracja zamknięta, obce miasto... Menager się uparł i oświadczył, że nie będzie żadnej gorzały! My w krzyk, ale cóż... No, na szczęście dostaliśmy skrzynkę piwa! Ponadto Grzesiu - pianista załatwił jeszcze fufcisz na recepcji... Siedzimy, pijemy, gwarzymy. Jest coraz weselej. Nagle wpada do pokoju Janusz, który gdzieś wcześniej przepadł, a za nim wchodzą kobitki! Janusz zaprasza, przedstawia. Okazuje się - aktorki, na gościnnych występach w tym miasteczku. Już nawet nie pamiętam gdzie to było... Gdzieś na południu... Tak czy tak, siadamy, impreza się rozwija. Koleżanki artystki niemieckie, ciągną piwo jak nasi najlepsi eksperci spod zielonej budki. Okazało się, że wybraliśmy z recepcji cały zapas, a one spragnione. Trzeba przyznać - były honorowe. Przyniosły ze sobą flaszkę wódki. Miały w tym zresztą interes. Mówiąc oględnie nie były najpiękniejsze... Pijemy, palimy (miały też troszkę trawki), zagadujemy we wszystkich językach naraz. Klasyczna balanga w hotelu za granicą. Film mi się urwał przez Janka. Uparł się, żeby skołować jeszcze flaszkę! Te laski miały swoje sposoby, zrobiliśmy ściepę i jedna z nich, po dziesięciu minutach przyszła z litrem! Jakaś duża baba się do mnie przypięła. Niewiele pamiętam, tyle że miała ogromne cycki. Wylądowałem u niej w pokoju. W miłosnych igraszkach urwałem jakąś półkę nad łóżkiem. Nie dawała mi zasnąć. Chyba potem pod prysznicem... Cały czas coś mówiła, ale byłem tak naprany i wykończony, że nic nie kumałem i w końcu padłem jak Trzecia Rzesza! Rano śpię, ale dochodzi do mnie przez sen, że ktoś woła ciągle moje imię! Przebudziłem się. Jakaś panna chrapie obok, a za drzwiami, na korytarzu rzeczywiście ktoś mnie nawołuje. Zrywam się, chcę się ubierać, a ta mnie łapie i buzi! Człowieku! Wyrwałem się i spadam. W lot się ubrałem, wybiegam na korytarz, a tam nikogo, wpadam do swojego pokoju, nikogo! Natomiast, znowu mnie ktoś woła na korytarzu. Wychodzę - jest Grzesiu. Stary! - woła. Gdzie żeś się podział, szukamy cię od godziny! O dwunastej miał być wyjazd! Wszyscy cię szukają. Nie wiedzieliśmy, w którym pokoju ugrzęzłeś! Madame już dawno w autokarze! Opierdolony zostaniesz potwornie...
Porwałem rzeczy z numeru i biegiem na recepcję. Rzuciłem klucz i do autobusu. Wszyscy już w środku, Madame siedzi nabzdyczona. No, nawet strasznie nie bluzgała. Fakt, że zrobiłem skruszona minę i tak dalej.
Ale to nieważne! Słuchaj. Dwa dni później gramy w dupnej hali widowiskowo-sportowej. Impreza fest, generalnie sukces. Wychodzimy z hali tylnym wyjściem, a tu, brachu, przy autach czekają jakieś kobity! Patrzę, a to ta cycata z hotelu, mit freundin! Przyszły, bo one są stąd i zapraszają na imprezę!!! Kurwa mać! Mówię im, że chyba nie da rady. My najpierw musimy do hotelu... Nie szkodzi, one na to - podwiozą nas i poczekają!
Klapa, nie było wyjścia. Wiozą nas, hotel, znowu wiozą, impreza... sami Niemcy, Niemki i nas trzech. No jeszcze jeden Murzyn... Oczywiście po godzinie wszyscy pijani. Tańczą, jarają, piją i znowu tańczą! W końcu mówię do jednej sratu tatu, może by coś... Ona, ha ha ha... ale widzę, że nie od tego. Ja ponawiam, a ona pyta, czy już nie jestem z tą Helgą, czy jak jej tam było na imię?! Nawijam, że nigdy nie byłem i tylko ona... Takie tam normalne ćmoje boje. Urwaliśmy się do nas do hotelu. Umówiliśmy się, że będzie udawać Polkę.
Recepcjonista do niej halt, a ona po polsku: kurwa, chuju, co je, kurwa i tak dalej. Udawała kompletnie urżniętą. Rewelacja! Ja też wrzeszczę! Co to ma znaczyć, diese dame ist Polka, sängerin ! Ich bin artysta. Polnische ambasada, ty kutasie, hitlerowcu jebany. Meine grossmuter Auschwitz. Tu gestapo pierdolone! Das ist ein skandal. A ona : kurwa, chuj i tak dalej! Poskutkowało - wpuścił...
Generalnie było fajnie. Śliczna laska i bardzo zgrabna. Całą prawie noc przefiglowaliśmy. Nie dało się przy niej spać. Ja jej mówię: nie da rady! Popatrz, model kranik czyli jak mówią we Wrocławiu niederlage. Widzisz, że nic z tego... A ta bracie, jak zaczęła kombinować! Stary! Fiut mi stanął pod sam sufit!
Za to jak rano zeszliśmy na śniadanie... Wszystkim chłopakom gały wyszły na wierzch! Nie dość, że była ładna to potrafiła się świetnie ubrać... Pojechała za mną nawet do Berlina! Potem pisała listy, że niebawem będzie w Polsce, że ma tu przyjaciół i interesy. Christiane miała na imię, jak ta od dworca Zoo...
I rzeczywiście. Przyjechała. Zadzwoniła, że chce się ze mną spotkać. Umówiliśmy się w kawiarni. Przychodzi, ale jakaś sztywna, oficjalna i melduje mi, że mnie znać nie chce! Że jestem świnia, i skurwysyn. Że ona wszystko wie, jak potraktowałem, tamtą Helgę czy jak jej tam! I żebym spadał!!!
Stary! Ile ja się musiałem tłumaczyć. Mówię ci: baby to są dopiero chuje! No, ale w końcu udobruchała się. Pojechaliśmy do akademika, gdzie mieszkała jej koleżanka. Akurat, dziwnym trafem nie było jej w pokoju... Baby to są chuje! Przyjeżdżała do Polandu jeszcze kilka razy. Było ekstra, aż kiedyś dzwoni do mnie, że ważna sprawa, natychmiast... Poszliśmy do parku. Zimno było i ponuro. Ten park zaniedbany, syf, zimno, zaczęło padać. Pytam co jest? Mówi, że ciotka się spóźnia i chyba jest w ciąży... Ja pierdole!!! Stary, ja mam narzeczoną, chodzimy już trzy lata, w przyszłym roku ma być ślub, a tu coś takiego!
Zacząłem coś tam bąkać, że trzeba sprawdzić, że spokojnie. A ona, że tak, owszem, ale tylko chciała zaznaczyć, że nie usunie. Po pierwsze, takie ma przekonania, a po drugie chce mieć ze mną dziecko! Pojebało ją!!! Oświadczyłem dostojnie, że się spieszę i muszę już lecieć. Tyle mnie widziała! Wydzwaniała potem jeszcze, ale kazałem ojcu powiedzieć, że wyjechałem do rodziny, niby, że żonaty jestem! I się odpierdoliła. Z babami trzeba uważać...
Kiedyś graliśmy w Czechach. Sorry, w Czechosłowacji! W ogóle to były jaja już wcześniej, ale gdzieś tak po tygodniu trasy, przyjeżdżamy do Karlowych. Wita nas miejscowy kacyk z ichniego Pagartu, ze swoją asystentką. Monika miała na imię. Bardzo ładna! Wszyscy chłopcy zagulgotali jak indyki i dawaj ja zagadywać, a ja nic! Siedzę, uśmiecham się, sporadycznie rzucam jakieś zdanko, ale za to po czesku... Zainteresowała się! Zagadnąłem coś jeszcze i głębokie spojrzenie w oczy. Wieczorem po kolacji poszliśmy całą ekipą na miasto. Monika nas oprowadzała, pokazywała uroki miasta. Wszyscy jej nadskakiwali, a ja z boku... Przyszliśmy do jakiejś knajpki na drinki. Część się urwała z dziewczynami z mody na dyskotekę, a ja zupełnie przypadkowo usiadłem koło Moniki. Gadka szmatka, parę drinków i Buras ogłosił, że ma w pokoju flaszkę i zaprasza serdecznie. Pojechaliśmy bandą - z dziesięć osób taksówkami. Monika też - wszyscy ją namawiali. Ja nie... Na miejscu okazuje się, że jest nas więcej. Część wróciła z dyskowni. Siadamy u nas w pokoju - był największy. Pijemy. Kolega menago bardzo poważnie zaatakował koleżankę śpiewaczkę, nawiasem żonę mojego dobrego znajomego... Teraz już byłą. Jest coraz ciekawiej. Zajęli moje łóżko i coś tam chichoczą pod kołdrą. Reszta pije. Dziewczyny z mody stopniowo miękną... Dzień wcześniej jak do nas dołączyły, miały nosy wyżej niż sufit! Proszę pana, proszę mnie przepuścić, proszę tu nie palić, proszę nie przeklinać... Teraz zaprzyjaźniają się. W miarę dalszego spożycia, znikają po kolei w pokojach kolesiów! Poldek, z którym dzieliłem pokój też przepadł, w końcu zostaliśmy w pokoju tylko w czwórkę: Monika - heska holka, Bernardetta - piosenkarka-laskarka, Mietek - menago oraz ja! Po paru minutach Mietek wziął swoja nimfę na ręce i odpłynęli w sina dal. Monika się zbiera, ja oczywiście proponuję, że ją odprowadzę. Ona się martwi, że nie ma o tej porze jak dojechać na drugi koniec miasta. Ja oczywiście szarmancko oferuję jej mój pokój! Oczywiście dam jej klucz, a ja się podłączę do któregoś z kolegów, zresztą i tak połowy ekipy nie ma jeszcze w hotelu... Ona bohatersko, że nie może pozwolić abym przez nią cierpiał niewygody... Ja na to, że dobrze - kompromis! Są przecież dwa łóżka! Ale jak to? No wiesz... Ależ obiecuję ci - przecież ja jestem poważnym człowiekiem! Ale co inni... Nie ma o czym gadać! Do spania.
Przegadaliśmy jeszcze z pół nocy, leząc grzecznie każde w swoim łóżku. Wysłuchałem pokornie całej historii życia i przedyskutowałem jej plany po ukończeniu studiów. W końcu grzecznie poszliśmy spać. Rano pomaszerowaliśmy razem na śniadanie, potem spacer, obiad i znowu spacer. Ot, starzy przyjaciele na ławeczce w parku. Old friends - jak śpiewał Paul Simon! Wieczorem musiałem obstawić Poldkowi pół litra, ale zgodził się spać na wyjeździe. No i kochaliśmy się jak starzy kochankowie! W ogóle, nie było jakby dylematu co dalej. Po prostu po koncercie, pojechaliśmy do hotelu i poszliśmy do łóżka! Po paru dniach Monika zwierzyła się Bernardetce, że była zachwycona tym, że pierwszego dnia nic się nie działo. Inny, mówiła, to byłby natrętny i chamski, a on, taki delikatny, wyrozumiały, delikatny... Głupia koza! No, ale tym sposobem miałem co robić do końca trasy! Potem przysyłała długie płomienne listy, wręcz poematy! Nagle urwały się po roku. Byłem w Knedlowie potem znowu i okazało się, że wyszła za maż i ma ślicznego dzidziusia. Z obliczeń wynika jasno, że nie mojego! Ciekawe, czy do męża też pisze takie płomienne listy?
Kochany! Nie takie rzeczy się dzieją i nie takie idiotki ziemia nosi. W Rosji, to znaczy wówczas w Sojuzie, działy się historie, o których filozofom się nie śniło! Pierwszego dnia pobytu w Magnitce, przychodzi taki ich wieduszczij i pyta co nam trzeba na jutro rano. Koleś zameldował, że litra, bo to co mamy to nam dzisiaj pójdzie... O.K. gość na to i poszedł. Rano, puk, puk, wchodzi misio i wystawia na stół litra! Proszę bardzo, cena wręcz śmieszna, full service. Pyta co jeszcze trzeba. Tadzio rzuca - dupy! Ile - spraszywajet ten model! Dwie! Charaszo... Przyprowadził nazajutrz, jedną bardzo fajną laskę i jedną ropuchę! Ropucha została od razu skreślona, a o tą druga pyta Tadzio - co ona bierze? Daj jej jeansy! Serio? Konieszno! No i poszło. Dostała jeansy i jakies kosmetyki, piła z nami pół dnia... W końcu Tadzio wział tę pannę do pokoju. Ekstra - oświadcza po godzinie! Zadowolony, panienka też. Na następny dzień chodziła za nim jak pies, może się zakochała? Wziął ja nawet do autokaru na koncert! Dyrektor go opierdolił. Panie Tadziu! Ja rozumiem, świetna dupa, ale nie do autokaru! Pan sobie taksówkę zamów, koleżanki artystki nasze się oburzają! No to ja całe popołudnia i wieczory, trzymał pod kluczem w pokoju. W nocy posuwał, a przed południem piliśmy z nią trochę i trochę też posuwaliśmy. Tadzio nie miał nic przeciwko - już jej miał troszeczkę dość. A i Ninoczka nie protestowała. Raz, że po prostu lubiła ten sport, a po drugie w końcu piła nasza wódkę i była dokarmiana resztkami z posiłków!
No, ale na wszystko przyjdzie kres! Po tygodniu Tadziu miał dość i pyta wieduszcziego - jak się jej pozbyć? Ten na to - zabierz jej jeansy! Proste... Zakradł się rankiem do pokoju, gdzie spała z Krzysiem, i gdzie zrzuciła wcześniej wspomniane jeansy i zabrał je. Dał je potem kucharce w Samarkandzie. Ninoczka podniosła lament, płakała...
Ljubimyj ty mój, za szto?
Wypierdalaj, paszła w pizdu - odparł dzielnie i... poszła. Jeansy na tej trasie, jeszcze parę razy nam się przydały. Dobry rozmiar, w miarę uniwersalny! W końcu Tadeo, nieopacznie dał je stewardessie Aerofłotu, w nadziei na ciekawsza noc w Leningradzie i tyle je widzieli! Tak przemijają rzeczy i ludzie...
W dwa chyba lata pózniej, w Dniesnogorsku, małym miasteczku, dumnym z racji posiadania jadiernej eletrowni, identycznej jak ta w Czarnobylu, byliśmy po koncercie na bankiecie. Dookoła pełno czerwonych kacyków, naszych i ruskich. Chodzą, pija, obmacują kelnerki. Klasyka. Ja z boku, nie gadam z chujami. Już kiedyś się wkurwiłem wystarczająco...
W Pradze, w Polskim Strzedisku Kultury, podszedł do mnie po pół godzinie bankietu-popijawy, spasiony dyrektor tegoż ośrodka i oświadczył - ja wiem, jak rodaków ugościć w tych trudnych czasach burzy i naporu! Jest wódeczka, jest szyneczka i salami, zaraz przyjadą dziewczynki! Po czym, klepnął mnie wesolutko w plecy! Myślałem, że kutasa opluję!
No, ale jak rzekłem, tu trzymam się z boku, jednakowoż słyszę co się mówi... Nasz rodak - dyrektor tego atomowego burdelu, peroruje, jak to tu jest bezpiecznie, że wszystko pod nadzorem najnowocześniejszych systemów kontrolnych. Na to Andrzejek, gitarzysta, że raczej pod nadzorem najlepszych służb kontroli! Towarzystwo ch, cha, cha, a dyrektor, dalej nawija jak tu cacy i czyściutko. Andrzej na to - w Czarnobylu też było cacy, ale jak im tieknika pierdolnęła, to aż prikucli!!! Teraz jest czyściutko i porządeczek!
Włodarze się powoli wkurwiają, ale ja to lubię... Toteż dorzuciłem z boku, że tam jest porządek bo dzielni, bohaterscy ludzie, tracąc zdrowie i życie, ratowali, zabezpieczali, usuwali skutki wybuchu i porządkowali to piekło! Ale tu, mówię, są głównie nasi - pobiliby rekordy świata w sprincie, tak by spierdalali! A na czele nasz uroczy aktyw!
No i po bankiecie! Na szczęście dla wszystkich, zwalili to na moje opilstwo i nieświadomość... Jakoś się rozeszło po kościach... Kiedyś było ciekawiej! Po koncercie, w Czeskim Kroumlovie na zamku (to ten o którym spivala Helenka Vondrackowa: Malowany dzbanku z Kroumlovskego zamku), odbywał się bankiet. Poznałem tam miłego rodaka, pracował na kontrakcie. Po godzinie, z kolega gitarzystą basowym, wyparowaliśmy z oficjalnego syfu na przemiła imprezę prywatna, z udziałem Polaków, Czechów i Słowaków oraz pięknych przedstawicielek wymienionych nacji! Było super...
Około czwartej nad ranem wracamy do hotelu, a tam afera! Były jakieś zawirowania, ktoś dostał w mordę, ktoś komuś naubliżał. Krótko mówiąc polskie piekiełko... Tylko, że co gorsza przepadł kolega muzyk. Nigdzie go nie ma! Szukamy po wszystkich możliwych pokojach, nie ma. Ktoś widział, jak wychodził z hotelu! Ale gdzie polazł? Może na tamta imprezę? Pędzimy. Tam już dożynki, nikt nic nie wie, nikt nic nie widział! Wracamy, zaczyna prószyć śnieg. Coś mnie tknęło - za ostatnim blokiem osiedla, gdzie była balanga, teren wznosił się łagodnie w górę, w stronę ściany lasu. Na tym zaoranym polu coś bielało... Podbiegamy grzęznąc w glinie skib, dyszymy, pod górę, grząska ziemia już rozmarzła - kvetien, czyli po naszemu maj!
Jest! Leży w samej, białej koszuli i spodniach od garnituru. Po bankiecie! Dźwigamy go z trudem. Czym prędzej do hotelu, po pięćdziesiąt i do spania. Koleżka jednak zawzięty - spać nie chce, natomiast ma chęć do dalszych awantur i wycieczek... Z oporami daje się namówić na dalsze spożycie. Pijemy i pijemy, w końcu padł!
Rano wstajemy - jeszcze tylko dwa koncerty w Pardubicach (na drugim końcu Republiki) i jutro do domu! No, to pora na pożegnalne śniadanko. Wszyscy już są. No prawie wszyscy bo brakuje kolegi specjalisty od snów w zaoranej ziemi! Wyciągamy go z łóżka, ubieramy. Ledwie żyje, widać - kac gigant! W końcu schodzi na dół, do restauracji hotelowej. Wszedł na salę i rozejrzał się. Za stołami zestawionymi w podkowę, siedzą faceci z konsulatu, ośrodka kultury, Pagartu, dyrekcji polskich budów, czeskich firm i konferansjer - pedał. A koleżka, wyciąga palec i pokazując po kolei na każdego, wykrzykuje głośno: komunista, komunista, komunista, komunista i (wskazując na pedała) chuj!!! Koniec śniadanka. Konferansjer chciał ratować sytuację: może ja opowiem państwu anegdotkę o Winstonie Churchilu... A kolegaryczy. Stul chuju dziób! Komuniści!!! Z komunistami nie jadam! Tak zakończył oficjalne śniadanko mój kolega artysta. Zdecydowanie wolał leżeć w skibie, niźli jadać z komunistami...
Tak. Każdy ma swoje preferencje, często bardzo interesujące. Pamiętam jak graliśmy w Opolu, na festiwalu. Wiesz, siedzisz tam kilkanaście dni, niby są próby, koncerty, ale głównie są bankiety! My przyjechaliśmy jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu. Przygotowania, próby i co wieczór spotkania towarzyskie. Ja przywiozłem ze sobą Rudą, z którą byłem już wtedy parę miesięcy - poznaliśmy się w Łodzi. Było fajnie. Ona laska bardzo reprezentacyjna, ale przy tym po prostu fajna dziewczyna. Naprawdę fajnie spędzaliśmy czas...
Od początku pobytu, wpadła mi w oko pewna dziennikarka z jakiegoś kulturalno-opiniotwórczego szmatławca. Śliczna dziewczyna, naprawdę klasyczna piękność! Cały czas kręciło się koło niej pełno facetów. Sami swoi! A to widziałem ja w towarzystwie Złotoustego i Jurora, a to z całą ekipą Trójki. Na następny dzień adorowali ja chłopcy z Lombardu, gwiazdy tamtych lat! Krótko mówiąc - wszyscy mieli na nią chrapkę. Jakoś na razie bez sukcesów, nawet poszła po hotelach plotka, że panna się nie puszcza!
Jak wspomniałem byłem z Rudą, więc zachowywałem spokój, ale na każdym bankiecie była ona i byliśmy my... Cały czas czułem, że mnie obserwuje, ja też miałem ją na oku! Pod koniec festiwalu były coraz większe balangi, aż w końcu rozdanie nagród, koncert laureatów i totalny bankiet!!! Balowaliśmy całą kapelą. Rudą udało mi się wprowadzić. Popijawa straszliwa, w pewnym momencie w trakcie szaleńczych tańców, wyłowiłem wzrokiem tę dziennikareczkę.
Zatańczyliśmy. Atakowałem ostro, bajer oczarowania przemieszany z perwersyjnymi propozycjami. Takie słodkie świntuszenia. Po paru minutach zostawiłem ja z uczuciem niedosytu, wiesz taka technika ataków z doskoku. Pokręciłem się w barku, pogadałem z Karo, pośmiałem się z najnowszych kawałów i palnąłem parę bań. Zatańczyłem z Ruda i porozglądałem się wśród towarów. Znowu wypiłem co nieco, pogadałem z Wackiem i z Drakulą. Nagle zauważyłem panią redaktor. Dopiłem banię i rzuciłem, że muszę pójść do toalety. Obiegłem przez drugą salę i dopadłem ja w drodze do baru. Propozycja była krótka i konkretna. Poszła na to. Idziemy do wyjścia, a ona nagle - stop! Nie teraz, mój szef idzie! Odskoczyła ode mnie jak oparzona. Pokręciłem się znowu trochę i atakuję ponownie. Podchodzę, ale widzę, że oczami daje mi znaki, że nie teraz! Odpuściłem, wziąłem Rudą pod pachę i poszedłem pić z chłopakami. Po pół godzinie, idę do kibla, a tu nagle podbiega do mnie pani redaktor i cięgnie za rękę! No co? Jedziemy?
Jeszcze się będzie pytać! Jasne, że jedziemy! Tylko, że ten jej szefo kręci się przy wyjściu... Byłem już bardzo naprany, ale główka pracuje! Przepłaciłem ochroniarza i wypuścił nas bocznymi drzwiami!!! Wybiegamy na ulicę, jak na zamówienie jedzie taksówka. Wsiadamy, zarządzam kurs do hotelu, a ta na mnie! Całuje, ściska, rozpina mi koszulę... Przechyliła się na plecy i wciąga na siebie! Nagle, zaplotła mi nogi na szyi i odchyla majteczki! Zobaczyłem ogromne oczy kierowcy w lusterku - o mało nas nie rozbił! Ostudziłem pannę trochę. Podjeżdżamy pod hotel, jeszcze tam się trzeba jakoś dostać! Wchodzimy, a na recepcji, dość solidnie napierdolona, pulchna recepcjonistka, siedzi na kolanach Bolka perkusisty od Pajaca! Co jest Bolo wołam! Gadka szmatka i pognaliśmy do pokoju. Rozbieraliśmy się w biegu już na korytarzu!
No, kochany jak wpadliśmy do pokoju, to już po prostu tartak!!! Zresztą nie będę ci opowiadał szczegółów... Powiem ci tylko tyle, że jak już ją przeleciałem ze dwa razy, oczywiście po wszelkich figlach wstępnych, ta nagle melduje mi w trakcie posuwania : a teraz uderz mnie w buzię! Stary! Zbaraniałem... ale ona dalej. Uderz mnie proszę i powiedz, że jestem szmata. Mów do mnie kurwo... Nawija w ten sposób! Kochany, co ci będę tutaj czarował. Mówiąc krótko, dałem jej w pysk, tak trochę, dłonią. A ta głupia pizda woła: mocniej! No to jej w końcu przypierdoliłem... Bracie - ekstaza!!! Cała godzinę lałem po ryju i wymyślałem od kurew, szmat, zdzir itp! W końcu czując, że Ruda zaraz nadejdzie pożegnałem koleżankę. Dałem jej na taryfę i spokój.
A za ścianą, w sąsiednim pokoju siedzieli kolesie z kapeli i wsłuchiwali się z rozkoszą w odgłosy tej walki! Nazajutrz, zamiast tryumfalnie dyskontować zarżnięcie pani redaktor, musiałem wysłuchiwać tekstów typu: cześć bokser, jak tam twoja szmata! Ruda wyjechała bez pożegnania...
Baby to dopiero są chuje!



POWRÓT