Chirurg

Siąpiło potwornie. Październik. Było mu zimno, zresztą zawsze było mu okropnie zimno, gdy go zrywali w nocy. Zatrząsł się cały i skurczył w sobie - ziewał przeciągle. Przyspieszył krok. Podeszwy wybijały smutny rytm na pustym korytarzu. Nawet światła były zimne. Minął dyżurkę pielęgniarek, skręcił w lewo i dotarł do schodów. Zbiegł szybko na dół i to go trochę rozgrzało, pchnał drzwi i wszedł na blok. Niezły alarm... Zwołali prawie cały szpital. Zobaczył Karola, doktora Maja, jest Bienaiarzowa, Mariola, Staszek, o nawet profesor! Podszedł do Karola i trącił go w ramię.
- Co jest?
- Dziewczynka, jakieś osiem miesięcy, śliczne dziecko, ale za pózno ją przywiezli - nie ma szans... Zatchnęła się czymś czy coś takiego, przynieśli ją już siną.
- Dawno?
- Reanimują już z pół godziny... Stary wkłuwał się do szpiku, ale nic... Bez szans. Taka ładna mała...
- Nic tu po mnie.
Rzucił okiem na sprawnie uwijający się zespół ludzi... Machnał ręką stojacej pod sciana Marioli i wyszedł.

Ten facet stał na korytarzu, zaraz przy drzwiach. Twarz miał ciemna, opalona i wysmagana wiatrem, kiepskie ubranie, zmęczone oczy. Zdecydowanie zastapił mu drogę i ochrypłym głosem zaczepił Jerzego :
- Panie doktorze i co? Co z nia, z moja malutka? Panie doktorze to jest moje całe życie. Pan rozumie... ja nie mam już osiemnastu lat. Trochę w życiu się przeszło, Siedziałem nie raz i nie krótko. Moja stara też nie jest swięta i nie małolatka. Panie doktorze, proszę...
- Proszę się uspokoić i czekać...
Facet chwycił go za rękaw.
- Panie doktorze, my długo nie moglismy mieć dzieci - wiesz pan, przerwy w życiorysie i ten, wiesz pan, trochę się piło. Jak zaszła, to aż nie wierzyłem, że moje. Panie doktorze, to jest taki cud, panie, my mamy bardzo małe mieszkanie, widzisz pan, żona i ja spimy w kuchni, a malutka ma swój pokoik! Wiesz pan, panie doktorze, łóżeczko, zabawki, ubranka... To jest całe nasze życie - nowe swiatło. Widzi pan... Panie doktorze, proszę, panie doktorze, co z nia?
- Proszę tutaj usiasć i czekać. Robimy co w naszej mocy.
Wyrwał mu rękę i wbiegł na schody. Wrócił na oddział i zagladnał na pierwsza salę. Cisza, wszyscy spali. Obrzucił wzrokiem pograżone w mroku kontury pacjentów. Zasadniczo wszędzie było cicho, przeszedł wzdłuż korytarzem skinał głowa zaspanej pielęgniarce, zajrzał na druga salę i wrócił na dyżurkę lekarska. Musiał zapalić. Siedział po ciemku i mocno zaciagał się papierosem. Zgasił niedopałek w popielniczce i trwał dobrych kilka minut bez ruchu.
- Strasznie duszno...
Wstał, podszedł do okna i wtedy go zobaczył. Tamtego faceta. Szedł powoli, przygięty jeszcze jakby bardziej do przodu, a obok drobna kobiecina, skurczona i drżaca, uwieszona na jego ramieniu... Wolno szli otuleni mgła i drobnym, przenikliwym, płaczliwym deszczem.

Jackowi T.



POWRÓT